Przystanęła przy jednym z drzew, zamykając oczy. Jej zmysły wyostrzyły
się kilkukrotnie, a ona ze spokojem nasłuchiwała. Para z dzieckiem oddalona od
niej o pięćset metrów. Dwieście metrów dalej spokojnie szła Oriane. Zapach tej
wiedźmy wyczułaby wszędzie. Wskoczyła na jedno z drzew, wprawiając swe ciało w
ruch. Chwilę potem stała tuż za rudowłosą. Jej czarna suknia sięgała do kolan,
rozwiewana podmuchami wiatrów. Odwróciła się w jej stronę, przypatrując się jej
zielonymi tęczówkami. Tanya powinna była ją zauroczyć, prawda? Niestety,
łączyły ich stosunkowo ciepłe relacje. Poza tym... Oriane nie należała do
głupich i słabych, dlatego zawsze pomagała Tanyii. Choćby jej prośby mogły
wykraczać poza możliwości wiedźmy. Jednak ta potrafiła znaleźć rozwiązanie z każdej
sytuacji. W milczeniu odbyły krótką drogą, przystając na niewielkim polu.
Oriane podeszła do pnia, stawiając na nim dwie świece.
- Jesteś pewna, że nikogo nie ma
w pobliżu? – upewniła się czarownica. Na wszelki wypadek Tanya uważnie
przyjrzała się terytorium, starając się wyczuć kogoś lub coś. Na całe
szczęście, nawet ten cholerny Tomlinson za nią nie łaził.
- Oczywiście, że nie ma. Pośpiesz się, zależy mi na czasie –
warknęła nieuprzejmie, podając wiedźmie swą dłoń. Chwyciła ją w milczeniu,
zamykając oczy. Świece zapłonęły żywym ogniem, a Oriane zaczęła wymawiać słowa
zaklęcia. Po minucie męczarni, Tanya zniknęła. Czarownica otworzyła oczy i w
tym samym momencie mocny podmuch wiatru ugasił świece.
Uśmiechnęła się, rozglądając
dookoła. Znajdowała się w słonecznym Los Angeles, który, jak zwykle, wyglądał
oszałamiająco tego dnia. Pewna siebie, wyszła zza rogu, wtapiając w tłum przechodni.
Ludzie nie zwracali na nią uwagi, zajęci rozmowami, bądź wpatrywaniem się w
ekran swojego telefonu, co naturalnie było jej na rękę. Nie bez powodu
kilkanaście lat temu wybrali to miejsce; tutaj nikt by jej nie znalazł.
Pośpiesznie przeszła przez ulice,
zatrzymując się pod niewielkim, ładnie ogrodzonym domem. Gdyby mogła, wysłałaby
któregoś z chłopaków, aby szybko załatwili tą sprawę. Problem tkwił w tym, że
nikt nie mógł się dowiedzieć. To była jej jedyna słabość...
Otworzyła furtkę, kierując się pod
drzwi. Nacisnęła na dzwonek, czekając chwilę. Szybkie kroki wypełniły jej uszy,
na moment przed otwarciem drzwi.
- Tanya?
Młody, na oko siedemnastoletni
chłopiec uśmiechnął się szeroko. Jego czarne włosy były zupełnie poburzone, a
jasne, szare wręcz oczy przypatrywały jej się ciepło. Wyglądał, jakby nie spał
od kilku dni, zupełnie padnięty. Ubrany był, jak zwyczajny nastolatek, którym
zresztą był. Nie wierzył w to, że znów się pojawiła. Od ostatniego czasu minęło
pół roku. Ale obiecała, że go odwiedzi. Obiecała nie tylko jemu. I dotrzymywała
obietnicy.
- Cześć, Damien. Stęskniłeś się, słoneczko?
*
-Hopie! – usłyszała za swoimi
plecami. Ścisnęła mocniej telefon, który trzymała w swojej dłoni. Miała dzisiaj
podły humor, bo musiała wstać o 7 rano, żeby się przygotować na pierwszy dzień.
Obróciła się w kierunku Williama i posłała mu swój firmowy uśmiech. Ciemny
blondyn porwał ją w swoje ramiona, przytulając tak mocno, jakby nie widzieli
się pół roku, a nie dwa dni.
-Cześć Will. – zdobyła się na bardziej szczery uśmiech.
Chłopak pocałował ją w czoło, natychmiast łapiąc ją za dłoń. Z każdym dniem
coraz bardziej cieszyła się, że go ma. Tak właściwie znała tylko jego na tej
uczelni. Poza Tanyą oczywiście. Ale jej nie było. Najwidoczniej postanowiła
odpuścić sobie wstępną mowę, wygłoszoną przez wspólnotę uczelni.
-Gotowa na swój wielki dzień? – uniósł znacząco brwi. Hope
spojrzała na niego zdziwiona. – No co? Poznasz chłopaków z drużyny!
-Ach tak. – skinęła głową. Nie miała na to ochoty, ale
czegóż nie robi się dla swojej jedynej miłości? Nie będzie przecież narzekać,
bo w końcu by ją zostawił, a ona… Nie chciała być sama. Nigdy.
Dyskretnie zerknęła za siebie.
Czuła czyjś wzrok na swoim karku odkąd wyszła z bloku. Miała wrażenie, że ktoś
ją śledził. To było niedorzeczne, bo kto mógłby być takim natrętem? Nic nikomu
nie zrobiła, dlaczego ktoś miałby ją śledzić? A może jej się tylko wydawało?
Wielokrotnie oglądała się za siebie, ale za każdym razem nie dostrzegała nikogo
podejrzanego. Czuła się jak schizofreniczka, a może nawet gorzej.
Westchnęła cicho, wracając
myślami na ziemię. Spojrzała na swojego chłopaka, który właśnie zawzięcie
opowiadał o sobotnim meczu. To będzie długi dzień.
*
Zielone oczy uważnie studiowały
teren wokół uczelni. Wszyscy studenci wraz z profesorami zgromadzili się na
tyłach budynku. Rozpoczęcie roku na trawniku, czyż to nie było cudowne? Ptaszki
ćwierkają, słońce przygrzewa… Ponętne studentki i krew płynąca w ich żyłach. Aż
ślinka mu ciekła na samą myśl. Och ile by dał, by móc być teraz gdzieś indziej.
Nudziło mu się. Nienawidził pilnowania słabszych. Nudne i męczące.
Prychnął pod nosem, nasuwając na
oczy przeciwsłoneczne okulary. Miał ochotę rozerwać komuś krtań. Nie był
zdenerwowany. Chciał się rozerwać. Zabić kogoś, ot tak – dla zabawy. Kto mu
zabroni? Nikt śmiertelny nie mógł mu wyrządzić krzywdy.
Siedział jak kołek, czekając aż
ta piękność zdecyduje się opuścić te mury. Szkoła artystyczna, ot co. Ciekawe co
było jej talentem? Malowanie, śpiewanie, tańczenie? Była zgrabna, więc może to
ostatnie?
Śledził ją od rana, w sumie nie
wiedział po co. Rozkaz z góry, nie spuszczaj z niej oka. Pociągnął nosem,
uśmiechając się. Ładna była. Lubił ładne dziewczyny.
Rozprostował swoje kości, wstając
z ławki. Zerknął na zegarek. 10:54. Powinni już kończyć, jak długo może to
trwać? Nie wytrzymałby na ich miejscu, chociażby piętnastu minut paplaniny o
tym jak wspaniały będzie rok akademicki na tej uczelni. Przemowa o rozwijaniu
umiejętności, dobrych notach i świetnym samopoczuciu. Jakoś go to nie kręciło.
Chciał stąd iść.
Jego obserwacje przerwał odzew
telefonu w tylnej kieszeni jeansów. Sięgnął tam dłonią i wziął swoje
urządzenie. Odebrał połączenie, jednocześnie siadając na oparciu ławki. Nogi
rozstawione dość szeroko, łokieć oparty na udzie. Czy tak wożą się wszyscy
cwaniacy?
-Styles. – mruknął do czarnego
urządzenia. W milczeniu wysłuchiwał krzyków swojej przełożonej. Boże, jakaż ona
bywała upierdliwa. Ale nic nie mogło zaburzyć jej atrakcyjności. Piękna, młoda,
zaborcza – Ale ja przecież… - umilkł, gdy Tanya mu przerwała. – Tak, zaraz
będę.
Pół godziny później był już w
wielkim domu, pełnym przebrzydłych wampirów. Niall grał na gitarze, gdzieś na
górze Zayn uderzał w wielki worek treningowy, Mike wyjadał pół kuchni, a Louis…
Gdzie był Louis? Pewnie jak zwykle uprzykrzał życie Tan. Chociaż… Skoro to
Harry’ego wezwała, a nie Tommo. Louis musiał być z dala od domu. Wampirzyca nie
pozwoliłaby mu być niedaleko, gdy ma jakąś sprawę do Stylesa. Kobieta, która
uwielbia wszystko trzymać w tajemnicy. Uśmiechnął się pod nosem, dość
sarkastycznie jak na dziewiętnastolatka.
-Tanya. – skinął głową z
szacunkiem, kiedy już znalazł się w jej gabinecie.
-Siadaj pajacu. – warknęła dziewczyna w odpowiedzi. Czy
nadmienił kiedyś, jak bardzo jest irytującą kobietą?
Wykonał jej polecenie, siadając
naprzeciwko niej. Karmelowe tęczówki zmierzyły go, w dość niegrzeczny sposób.
Od góry do dołu. Co znowu zrobił? Siłą woli powstrzymał ziewnięcie. Był tu
zaledwie pięć minut, a już cholernie się nudził. Poszedłby na imprezę. Dlaczego
był dopiero poniedziałek?
-Myślę, że jesteś niedorozwinięty. – powiedziała w końcu
Tanya. Harry spojrzał na nią, jakby właśnie powiedziała mu coś miłego. Cóż, nie
często słyszy się takie komplementy z ust tak zmysłowej kobiety. – A ja myślałem,
że zawołałaś mnie, żebyś dała mi jakieś wskazówki, no ale skoro chcesz się
bawić w rzucanie epitetami… To może ja już wyjdę? – podniósł się ze skórzanego
fotela, czym jeszcze bardziej zdenerwował ciemnowłosą. Nie jego wina. Nie
musiała go obrażać.
-Kazałam ci wstawać?! Siadaj, kretynie! – warknęła. W
milczeniu wrócił na swoje miejsce. – Chciałabym, żebyś pojechał do Los Angeles.
-Co? Jezu, Tan! Dopiero stamtąd wróciliśmy! – jęknął Harry –
Nie jara mnie krew naćpanych lasek, daj sp…
-To nie była prośba Harry, to był rozkaz. –powiedziała
spokojnie Tanya, po raz kolejny mu przerywając. Robiła to dość często, a mimo
tego nie potrafił się przyzwyczaić do jej chwilowej bezczelności. Para
zielonych oczu skupiła się na niej, ciskając błyskawice. Mało ją to teraz
interesowało. Damien był najważniejszy. I Hope, ale nią zajmie się ktoś inny.
Ten burak nie potrafił nawet przypilnować, żeby inne wampiry się wokół niej nie
kręciły. Ale potrafił się opiekować Damienem, udając jego przyjaciela. Tak było
lepiej.
-Nie może zrobić tego ktoś inny? – zapytał z nadzieją Harry.
Tanya westchnęła cicho.
-W sumie, mogłabym wysłać tam Zayna… - powiedziała w końcu,
bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Zielone oczy spojrzały na nią uradowane.
-Serio? – ucieszył się Harry.
-Nie. – warknęła – Lot masz dzisiaj wieczorem, zejdź mi z
oczu.
Odczekała chwilę, a gdy drzwi
zamknęły się z trzaskiem za jej gościem, rozluźniła się. Zsunęła niewygodne
buty na obcasie ze zmęczonych stóp i położyła swoje nogi na mahoniowym biurku.
Wyciągnęła z szafki butelkę z czerwonym płynem i nalała go sobie do szerokiej,
kryształowej szklanki. Oparła się wygodniej o skórzany fotel i uśmiechnęła się
leniwie, racząc się krwią.
To nie tak, że wiecznie była
zimną suką. Nie było tak, że ich wszystkich nienawidziła. Po prostu musiała być
stanowcza, a czasem nawet okropna, by móc coś osiągnąć. By chronić osoby, które
kocha. A Damien bez wątpienia należał do tego wąskiego grona. Traktowała go jak
rodzonego brata, choć byli spokrewnieni w dalszej linii genetycznej. Zależało
jej na komforcie czarnowłosego mężczyzny. Wiele dla niej znaczył. Musiała go
chronić.
A w tym momencie Harry był
najlepszym obrońcą Damiena. Mimo tego, iż czasem uważała go za kompletnego
kretyna… W gruncie rzeczy był dobrym chłopakiem. Trochę roztropnym, czasem za
bardzo pijanym. Uszczypliwym, uroczym wampirem. Lubiła go. Dlatego właśnie to
on dostał w ręce życie Damiena. Ufała mu.
I z całego umarłego serca
wierzyła, iż jej nie zawiedzie. Inaczej go zabije. Co nie będzie dla niej
większym problemem.
A Harry o tym doskonale wiedział.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Kompletnie zawaliłam swoją część (ta druga;-;)
Może jeszcze nic się nie dzieje, ale chcemy wprowadzać akcję stopniowo, zrozumcie nas...
Dziękujemy za ilość wejść, komentarzy itd <3
Jeśli chcecie być informowani - piszcie w komentarzu lub w zakładce "Informowani"
Komentujcie ;3